poniedziałek, 27 maja 2013

Rozdział 4


CZY ONI SIĘ WŁAŚNIE CAŁOWALI?!

Jessica i Oliver odskoczyli od siebie jak oparzeni, kiedy weszłam do pokoju. Stałam z szeroko otwartymi ustami wpatrując się w nich.
-Tt..to, to nie tak jak myślisz - zaczęła Jess.
-Czyżby? Wydaje mi się, że to jest dokładnie tak jak myślę. Kiedy mieliście mi zamiar o tym powiedzieć? A może wcale nie chcieliście mi powiedzieć? Jak długo chcieliście robić ze mnie idiotkę? - zaczęłam krzyczeć w przypływie emocji. Byłam wściekła. Jak ona mogła? Myślałam, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, takimi jakby siostrami. A siostry mówią sobie wszystko prawda? Oliver też nie był bez winy. Odwróciłam się na pięcie i zbiegłam po schodach, zostawiając na komodzie babeczki. Na odchodnym krzyknęłam jeszcze, pani Evans, do widzenia i wyszłam.

***

 Leżałam na łóżku i próbowałam przetrawić to co chwilę temu miało miejsce. Jak ONI, dwójka moich najlepszych przyjaciół, którym bezgranicznie ufałam i wiedziałam, że mogę im wszystko powiedzieć, wykręcają mi taki numer?
Ugh... Nudziło mi się. Zawsze kiedy nie miałam co robić szłam do Jessicki... Ale teraz?
Przysięgam, jeżeli nie ma jakiegoś porządnego wytłumaczenia, to nie odezwę się do niej przez miesiąc.

***

Do szkoły podrzuciła mnie Rebbecka. Przeszłam korytarzem do swojej szafki, wbiłam ciąg cyfr i wyciągnęłam słownik z francuskiego. Trzasnęłam szafką i odwróciłam się. Poczułam, że znów do kogoś dobiłam. Usłyszałam głęboki śmiech. Popatrzyłam w górę i napotkałam te piękne zielone oczy.
-Znów się gdzieś śpieszysz? - zapytał wciąż się śmiejąc - I znów na mnie wpadasz.
-Jj..jaa przepraszam, cześć - odpowiedziałam speszona.
-Cześć, co tam?
-Dobrze dziękuję, a u ciebie?
-Ugh...Szkoda gadać... - zacisnęłam mocniej szczękę na przypomnienie wczorajszego dnia. Modliłam się, żeby nie spotkać nigdzie ani Jessicki, ani Olivera. Na moje nieszczęście dziewczyna właśnie przechodziła obok nas. Popatrzyłam na nią wzrokiem pełnym wyrzutów. Ta ze spuszczoną głową przeszła, nawet się nie odezwała.
-Zgaduję, że ma to związek z tą dziewczyną, mam rację?
Przytaknęłam.
-O której dzisiaj kończysz? - zapytał James.
-O 15:00, a dlaczego pytasz? - byłam ciekawa, do czego było mu to potrzebne.
-Co powiesz na małą przejażdżkę rowerową? - zarumienił się czekając na moją odpowiedź.
-Jasne - uśmiechnęłam się.
-Spotkamy się o 17:00? Przy szkole?
-Jesteśmy umówieni - uśmiechnęłam się życzliwie - A teraz przepraszam cię, muszę iść, bo jak nie dotrę na czas, na francuski, to może być źle - zaśmiałam się - Do zobaczenia - pomachałam mu i poszłam w stronę sali 25.

 ***

Punktualnie o 17:00 stawiłam się pod szkołą. James już czekał.
-Cześć, gotowa?
-Cześć. Gotowa na co? - zapytałam z uśmiechem.
-Na odrobinę szaleństwa, połączonego z świetną zabawą - zaśmiał się tajemniczo. Spojrzałam na niego niepewnie, po czym parsknęłam śmiechem.
-No cóż...Chyba tak - zaśmiałam się - Prowadź!
Jechaliśmy kawałek prosto przed siebie, później skręciliśmy w prawo, potem w lewo, następnie znowu w prawo... ugh... teraz to już nie wiedziałam gdzie jesteśmy.
-James? - zaczęłam niepewna czy rozpoczynać tą rozmowę, jednak chciałam coś o nim wiedzieć.
-Słucham - posłał uśmiech w moją stronę.
-Opowiesz mi coś o sobie? - powiedziałam. Chłopak zmieszał się na moją prośbę, jednak kontynuował rozmowę.
-Przyjechałem do Nowego Jorku razem z mamą i siostrą, ponieważ uhmm... ona dostała tutaj lepszą pracę, tak praca. Tu skończę ostatni rok liceum. - wyglądał jakby próbował coś ukryć.
Postanowiłam już więcej go nie wypytywać.

***

Dotarliśmy, jadąc przez las, do małej polany. Wokoło była tylko zieleń zmieszana z pomarańczem i czerwienią. W końcu zbliżała się jesień.
-Zostaw tu rower, ok?
Zrobiłam to o co prosił. On też zostawił swój. Ujął moją rękę i pociągnął mnie w tylko jego znanym kierunku.
Moim oczom ukazał się niewielki wodospad i wąska rzeka.
-Jej...Jak tu pięknie - nie mogłam nacieszyć oczu. Pierwszy raz tu byłam.  Niesamowite miejsce.
-Podoba ci się?
-Bardzo.
James puścił moją rękę i wspiął się a pobliskie drzewo. Z zaciekawieniem obserwowałam jego ruchy. Zeskoczył z gałęzi z liną w ręku. Już wiedziałam co się szykuje.
Zawiązał na końcu węzeł, po cym chwycił linę w ręce i z rozbiegu wskoczył do wody. Krople zimnej wody rozprysły się we wszystkich kierunkach. Odsunęłam się, żeby nie zostać ochlapana.
-No dalej, teraz ty! - wykrzyczał, kiedy się wynurzył.
-Nie ma mowy! Jesteś idiotą - zaśmiałam się.
-No chodź, woda wcale nie jest taka zimna.
Uniosłam brwi, podeszłam do wody i sprawdziłam jej temperaturę.
-Tak rzeczywiście, nie jest zimna....Jest lodowata! Musiałabym być wariatką żeby się zgodzić! - ciągle śmiałam się z chłopaka. Zastanawiałam się jak może nie być mu zimno. Twardy jest.
-Ohh no nie przesadzaj. Chodź, bo sam Cię tu wrzucę!
Pokręciłam przecząco głową. James zaczął wychodzić z wody i szedł w moim kierunku. Śmiałam się.
-Nie próbuj się zbliżyć! - cofałam się z wyciągniętą ręką przed siebie. Chłopak zaczął biec do mnie. Gwałtownie się odwróciłam i zaczęłam przed nim uciekać. Cholera. Był szybszy.
Złapał mnie w talii i oboje się przewróciliśmy. Nie mogłam przestać się śmiać, kiedy zaczął mnie łaskotać.
-N-n-niee, p-proszę, jjuż wy-wystarczy - próbowałam powiedzieć.
James przestał mnie przez chwilę łaskotać, i popatrzył na mnie tymi swoimi zielonymi oczami. Nagle atmosfera zrobiła się napięta. Chłopak wstał i podał mi rękę.
Tajemniczo się uśmiechnął. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Nie odezwał się, tylko przerzucił mnie sobie przez ramię. Zaczął iść w stronę wody. Krzyczałam i piszczałam, że ma mnie puścić, ale nie ustąpił. Przyspieszył kroku, tak, że ostatecznie biegł. Zamknęłam oczy, kiedy poczułam jak wbiega ze mną do zimnej wody. Pisnęłam, kiedy moja rozgrzana skóra, zetknęła się z zimnem. Oboje roześmiani, zaczęliśmy się pryskać i wygłupiać.
Przyzwyczaiłam się do wody, mogę powiedzieć, że wcale nie była taka lodowata.
-Chyba powinniśmy już wracać - powiedział James, kiedy leżeliśmy rozłożeni na trawie i próbowaliśmy wysuszyć na sobie ubrania.
-Nie chcę jeszcze wracać - powiedziałam. Było mi bardzo dobrze. Słońce muskało moją twarz, delikatnie ją opalając.
-Ja też nie... Ale musimy... - mówił smutnym głosem. Westchnęłam ciężko.
-No więc chodźmy! - podniosłam się, strzepałam trawę z mokrych spodni i pobiegłam w stronę naszych rowerów.

___________

Zrezygnowałam z wstawiania pomiędzy tekstem zapisów z pamiętnika. Strasznie ciężko rozplanować te wszystkie dni tygodnia i wgl takie tam. Nie ważne xd
Wiem, że ktoś to czyta, więc zostawcie jakiś komentarz. Przynajmniej jeden. Zróbcie mi prezent na dzień dziecka xx.
Podoba się? 


1 komentarz:

  1. Tak, ale proszę napisssszzzzzz coś
    fanfiction-perfect.blogspot.com
    na razie nad nim jeszcze pracuję, ale zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń